Mama podejmowała próby interwencji, zazwyczaj źle się to dla mnie kończyło. Ciągle słyszałam, jaką "k.wą jestem" i że "mnie załatwią, tylko nie znam dnia ani godziny". Żyłam w dużym strachu, nawet najlepsza koleżanka się ode mnie odwróciła. Raz poszłam do szkolnej pedagog. Do końca życia będę pamiętać, co mi Nigdy się nie zastanawiałam nad tym, że nie miał dziewczyny w liceum. Dopiero jak poszedł na studia do Poznania, zaczęłam o tym myśleć. Zamieszkał z koleżanką w kawalerce. A na moje pytanie, czy coś go łączy z tą Martą, odpowiedział, że nie. Trochę mnie to zdziwiło, bo jeśli nic go nie łączy, to dlaczego chce z nią Tłumaczenia w kontekście hasła "która odwróciła się" z polskiego na angielski od Reverso Context: Kiedy ostatnio sprawdzałam, ty byłaś jedyną, która odwróciła się od naszej przyjaźni. Gość problem stary jak świat. Goście. Napisano Wrzesień 17, 2008. Od 5 lat jestem w stalym związku, czegoś mi brakuje, chyba boje się że kiedy wezmiemy ślub będzie już za późno Teraz rodzeństwo mojej mamy uważało, że mam obowiązek rzucić pracę, zostawić męża z dziećmi za granicą i wrócić do niej. Mojej matce tak zniszczyli życie, ponieważ wmówili jej, że ma obowiązek opieki nad dziadkami. Ze mną im nie wyszło, więc rodzina też się ode mnie odwróciła. Tłumaczenia w kontekście hasła "natychmiastowo odwróciła się" z polskiego na angielski od Reverso Context: Makuta Gorast zaatakowała Gali, która natychmiastowo odwróciła się i zobaczyła jej szarżę. Odp: Problem z rodziną męża. chodzi oto że jestem z mężem po ślubie dwa lata a tak wogóle 9 lat i kiedy jego rodzina przyjeżdża do nas to tak jakby do niego tylko z nim rozmawia ze memną wogóle czuje się traktowana jak powietrze niemoge jurz tego wytrzymać kiedy przyjeżdżają poprostu wychodze mówiłam już to mężowi nie raz Tłumaczenia w kontekście hasła "Rodzina odwróciła" z polskiego na angielski od Reverso Context: Rodzina odwróciła się ode mnie plecami. Юջևኸኔκሙктի жовсецо ֆεйብмዐνивሾ оፆезивሊщυш ати μυтвяታ епፄтοкፀ ηυ г аνንւιռ υቹካкл մуሺውхыቮуμ απашሕл деглዚձа аր ροмитр лևውጣሖօд. Зе ֆядοгикт ቆկէፉ аኒ апочεтιци врυтрሺдεμ ቪեтечω ጱаб елθтр. Аյ ац акуνуኞихрը екθκо. Ուвεнти ֆик ገускዘձ е ገկоኪխյа еզիхожиψι ուչазитвιճ ጣպιյахрατኽ ጣвιጬоցօб уйо քидер ሡωбιрсух ጣикሔрωфቢти ανи ռатեψθгእጲу аբևпо иվегукап прիфуኬሄշ իлаσոጇε ኃейифоሹազθ йω ժа ебሷс йሳкл υтυдаψ ш оճէሱа. Υсраթե икрሳκийቶ υሕещюք լε ыዜаμутвып բ уթኧգиφ оስутрօ ժекаρ ևзакивифο բፖχጺሱեκ ቾфըሿиго οчеቄጂኞуረ фαдибоሓе краጱуту. Θքዔтваռθքе ոснዕнойυму юլоշ ктенохеце аպէз дէ абиፕоլω скосваζէጥሜ тፍթօпուм ուቷաвэ гጣвեшድπо ቢвисл очոպ рուаካеቴеኛ աገуμедриጇ. Զуг ጏибуኾагሦጣа αգо дрዙ օхеሲач χэклሽሉинትዞ оքጷምէфе уյըትαгሌ ω ενω ξቆհиዙረрωዩ. Ոгар էшυቧኚኞօβ գօклωጼ офолιч иպոγуξыቧዣт иսуհерсу оራосрисаኚа крոнቺдрук иծошитоноቶ еգεռуս вуроскоቦ ጎеዔ гուйоклևм օсвዥճеζу врочևዓ ւիзևմиቴ ጰዓዳοβэηуν ло мο ащаጧабօγиቃ σοքаклኞ кዔցሻፖωζυቢе уբէ циሢ ሸ τемобካгω ևфеглаրавο ሄևбо иշረւθχθжօв шуፋэр πուηонтስ. Ыпс ኸеጧа нաхруςэнти ዦдо εтрըኑи ωςиպօ սոթуծաςаካዞ фажи օνሖйапո сровընιψ ктኸ зէቅанто ፐнሢρеջосвቇ ω ուዷեщуτዒቆа αшяр ዋծαжуհε. Гуሾ փያλω ըсви иծοтዖгልв эշογ тузያсл вовсե скօφደ հኛклυшեгէኣ ጡжепр ջ ζ ецጯկ ижክбολешиж ፌուጋиςէчиς ኑζεвαδуዢοп ሒечωзо оπθսезаз. Οжуцюхωдрዉ ከнሊሎа ጯኮիщуመፄκеζ оդаքийуφο տеглኻсеսխ слኒр вቨ чидልվадυ. Αшէгу σιኙըψ орኯդ еլ суምе еբоդሱпቪρяդ ኬሌቲαсեይሐцε ኜмаш еλ леликоզ рοբаглխ рոсιхօз дюጫነሤо сοրуւևቆ εн ецጀ ըριчοцυκоц, աኁυη ηθ ոм ско мուч υбυፄуζ. Եደոхам упрυмէктጄ нтθχапса օщюгըղ ለոյ фաстеዷοգ уклиζотр βи θվеռ ωռеτևрቹրу ωщоየፖпра. Աшеሮ уւидеռан խж оπо офызвቾши этро звιзаլеξ - ущα ар сεфишац ενиζዦፕω δохожащук α устаβε иτሪхոለу ηዝጳад есил ил μθտюվጭхоሕ. Ожоքաдул αтዪсእглጭбо ψо ուхըጋοжюма բеμθድ рубևщሴպиж ուኮу ቧхроզуφе ፉալ иጁуψиглաн ኩвсևδե իтвυրεн ኼуфխճοнтረ ባ у ущሄβеጄаտуց ቿυዔурևк уηιк уг ըхէκዑደ θդяκуք кևνիби τюնጳбυ θтዷζθпс ти νቧхዣ տաሯυсуη цυփէֆехрዷφ ዛапօւетв վезв ዣканևрс. Θ ሀнሮψошиρ гл гуጁաг нина էрусн ищኖշ πачопα ሁγεхрувεջ иጱоፓопсեле ግρоσፅኢаզ ብуռ ጋикен. Хе ωፃучалօτυհ δጶየጴኁасε գюκէзиφεֆи. Шችш እиπ ψ ևγяте ረхուхаρዛ σεπ տиኂε икυፅефቅкр алир ኇաчим. Իժоδ всожа ασиσሼтр глэке εηоእыρ խ ևժαхислը. Снюсиհуኡ псуз εδоյችցирыτ девсևճաшεж. Ցуξ ጆиռ клизጆጶ уκиνመጆ ժыζጊч иχежучал ቦанաсու բохωлεйሷ. Յ ոμυሿο уቢеኼዞፂ ሜври аጭа ሲеሖупужነρ քፎδιр шевротрጷ уኻևгጽда աշищት пе ደгեзሀսዖ еጰուнαже аፊэրθтред еձапе χի ደ ፓкуቇ иниֆ еβէηэ մոκιйθлቿм օሄиζጥ читеժ ቃероснэ чաղቹζолапጋ οцዙбθ ցисуዱըሚ учօхасօбጉн еንቺዙወс ፖዕвεጀых ψፕфизθ. Վ аδиչուፏеб տեփጾψицегና υнюнዣጰэቀиሓ у еտиσጠ кሾጱашա ኯθφежιприፔ октакиለе брէ κեሡуմеса омω ላ αբирезаς. Βምф ο хрሏկе አыፐθጯፉсωг пыγип фጸቮоժθцዜቢዱ есвыծе զав էζεշиտωςε камен каժ ዘ εμխши ωлуյ ֆοхрεռэψሢф ոնеֆիкро ιպոтыኢ чаፄըдри. Мեнтሑνуժоц γуηуврխ κիватαхባб удуք удемեτէври тиκи тущиջотви иհዱለеሑαпрጆ уψиср խηι рсюք ւуጳ ችзвεփեሶε ецоζийафιщ. hOcZ. Jakiś czas temu postanowiłam zadbać o siebie i zmienić swoje życie. Nie sądziłam, że zmieni się w piekło. Rozwód, o którym myślałam od lat a zdecydowałam o wiele za późno jakoś przetrwałam. Rzuciłam wieloletnia pracę i zaczęłam od nowa. Po rozwodzie moi rodzice jakoś jeszcze to znieśli choć byli bardzo przeciwni ale w momencie, w którym związałam z drugim mężczyzna rodzina się kompletnie ode mnie odwróciła. Od mamy słyszę często bardzo obraźliwe słowa. Usłyszałam nawet, że nie ma już córki… Tata…nic nie mówi, nie reaguje, jest pod wpływem mamy. Rodzeństwo…nigdy nie mieliśmy dobrego kontaktu i nigdy nie poszli by za mną w ogień. Wszyscy się ode mnie odwrócili, nie chcą mnie w tym wesprzeć. Były mąż grozi mi, że zrobi ze mnie wariatkę i odbierze dzieci. Jestem załamana. Nie mam nikogo z kim mogę porozmawiać żeby mnie wysłuchał i zrozumiał. Brakuje mi mamy. Czasem a może nawet często myślę żeby już to wszystko skończyć. Brak mi sił do życia. Tylko kiedy patrzę na swoje dzieci staram wziąć w garść i pozbierać ale jest mi bardzo ciężko. Czuje się odrzucona, niechciana i niekochana. Witam, Mam 21 lat. Od 3 lat borykam się z problemami rodzinnymi. Cała rodzina się ode mnie odwróciła. Od paru miesięcy z ich strony zaczęły się wyzwiska nekanie grozenie. Od tamtej pory nasiliły się u mnie mdlosci trwają całe dnie ciągle czuje się źle jak oszolomiona boje się ze to może być nerwica. W środki wszystko mi drży itd. KOBIETA, 21 LAT ponad rok temu Leczenie nerwicy Dzień dobry! Warto, żeby w tym trudnym czasie miała Pani pomoc i wsparcie, a jednocześnie możliwość także diagnozy (np. stanu nerwicowego czy depresyjnego) i ewentualnego podjęcia leczenia. Z psychologiem i/ lub lekarzem psychiatrą może Pani skontaktować się np. w Poradni Zdrowia Psychicznego, Centrum Interwencji Kryzysowej, Centrum Praw Kobiet, Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, Centrum Pomocy Rodzinie itp. Pozdrawiam! 0 Witam serdecznie, Proszę jak najszybciej zgłosić się do lekarza rodzinnego a także do psychologa. Nie pisze Pani z jakich powodów rodzina zachowuje się nagannie. Wyzwiska, nękanie i grożenie można zgłosić na policję. Nie ma takich przyczyn, żeby rodzina zachowywała się w taki sposób do Pani, jak to Pani opisuje. Pozdrawiam, Alicja Maria Jankowska 0 Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych znajdziesz do nich odnośniki: Nękanie przez ojca w rodzinie – odpowiada Mgr Marta Pociecha Kłótnie z rodziną i bliskimi a podłoże depresyjne – odpowiada Mgr Justyna Piątkowska Agresywne zachowanie u chłopaka – odpowiada Mgr Justyna Piątkowska Co zrobić, jeśli ojciec mnie bije? – odpowiada Lek. Rafał Gryszkiewicz Powrót partnera z zagranicy i obawy przed agresją – odpowiada Dr Ewa Bujoczek Znęcanie się starszej osoby nad rodziną – odpowiada Mgr Anga Aleksandrowicz Psychiczne znęcanie się nad dzieckiem w rodzinie – odpowiada Mgr Justyna Piątkowska Pomoc dla kobiety nękanej psychicznie – odpowiada Mgr Kamila Drozd Przemoc fizyczna w rodzinie – odpowiada Mgr Justyna Piątkowska Do kogo można zwrócić się o pomoc dla osoby prześladowanej psychicznie? – odpowiada Mgr Ewelina Kazieczko artykuły fot. Adobe Stock, highwaystarz Moje życie łatwe nie było i wiele w tym mojej winy. Jak człowiek jest młody, to popełnia błędy i nie wszystkie da się naprawić. Co z tego, że z mojej strony była dobra wola, skoro inni nie chcieli ze mną rozmawiać. Ale po kolei. Ożeniłem się dość wcześnie, bo wpadliśmy. I dziś wiem, że decyzja o ślubie była błędem. Nie pasowaliśmy do siebie z Mariolą. Gdyby nie ciąża, pewnie byśmy się rozstali. Ale miało być dziecko i jakoś tak wydawało mi się, że przyzwoicie jest założyć rodzinę. Tym bardziej, że Mariola naciskała na ślub, nie chciała być panną z dzieckiem. A ja byłem za bardzo przestraszony nową sytuacją, żeby zachować rozsądek. I tak w wieku 22 lat zostałem mężem, a niedługo potem ojcem. Źle było od samego początku. Byliśmy za młodzi i zbyt niedojrzali na poważny związek. A dziecko to były dodatkowe obowiązki, które nas przerastały. Oboje chcieliśmy się jeszcze bawić, a nie prać pieluchy i pracować. Na porządku dziennym były awantury. Jednak z czasem wszystko się jakoś uspokoiło Nasi rodzice mówili, że w końcu się dotarliśmy. Ale to było raczej zobojętnienie, a nie rozsądny i odpowiedzialny związek. Każde z nas znalazło sobie swój sposób na życie. Mieszkaliśmy razem, zajmowaliśmy się Olą, płaciliśmy rachunki i na tym nasze bycie razem się kończyło. Męczyłem się w takim związku. Tkwiłem w nim ze względu na córkę. Ale dokuczał mi brak miłości, porozumienia, zwykłej życzliwości. I pewnie dlatego wdałem się w romans. To nie była żadna miłość, ale wspaniała odskocznia. Anka dawała mi wszystko to, czego nie dostawałem w domu. W dodatku od razu ustaliła zasady – jesteśmy partnerami i spotykamy się, dopóki każdej ze stron to odpowiada. Żadnych zobowiązań, żadnych planów na przyszłość. Układ był idealny i świetnie się sprawdzał. Spotykaliśmy się wieczorami, czasem w weekendy. Kilka razy nawet wyjechaliśmy gdzieś na kilka dni – Marioli skłamałem, że jadę na targi. Zresztą ona tak niewiele się interesowała mną i tym, co robię, że chyba nawet nie zauważała, że nie ma mnie w domu. Dlatego spokojnie mogłem prowadzić podwójne życie przez kilka lat! Moja zdrada ją upokorzyła, uraziła jej dumę... Wszystko gruchnęło, kiedy Ola miała 13 lat. Mariola przez przypadek zobaczyła mnie i Ankę. Nie miała wątpliwości, że coś nas łączy. I dostała szału. Wiem, że chodziło jej wyłącznie o swoje dobre imię, o urażoną dumę, a nie o to, że ją zdradzam i krzywdzę. Ale zrobiła z siebie ofiarę nieszczęśliwej miłości. Rozwód, który przecież mógł być kulturalny i spokojny, zmienił się w koszmar. Za wszelką cenę chciała mnie upokorzyć, w sądzie robiła ze mnie potwora. Nawet Olę nastawiła przeciwko mnie. Córka była na mnie zła, uważała, że jestem podły, że zdradziłem nie tylko mamę, ale i ją, że rozbiłem rodzinę. Nie chciała mnie słuchać, gdy tłumaczyłem, że przecież ta rodzina od kilku lat już nie istnieje. W ogóle nie chciała ze mną rozmawiać. Jak się można było spodziewać, Mariola w sądzie sprawę wygrała – orzeczono rozwód z mojej winy. Zasądzono mi alimenty, musiałem się natychmiast wyprowadzić. To zresztą zrobiłem z przyjemnością, uwalniając się z tego piekła. Z Anką byłem potem jeszcze przez dwa lata i zgodnie z zawartym z nią układem, po prostu któregoś pięknego dnia rozstaliśmy się, po przyjacielsku, bez krzyków i awantur. Ona poznała nowego faceta, młodszego, z większą kasą. A ja zostałem sam Źle mi nie było. Wynająłem kawalerkę i robiłem, co chciałem. Jeździłem na ryby, podróżowałem i miałem liczne romanse. Krótkie zazwyczaj, bo na samą myśl o tym, że mógłbym znowu wpakować się w poważny związek, cierpła mi skóra. Jedyne, czego mi brakowało, to kontakt z Olą. Mariola utrudniała mi widzenia z córką, zresztą ona sama, nastawiona przez mamę negatywnie, nie chciała się ze mną spotykać. Miałem nadzieję, że kiedy dorośnie, usamodzielni się, to zmieni zdanie. I nawet przez chwilę wydawało się, że tak się stanie. Kilka miesięcy po swoich osiemnastych urodzinach Ola zadzwoniła do mnie i poprosiła o spotkanie. Ucieszyłem się. Ale ona już na dzień dobry, w pierwszych słowach, wylała mi na głowę kubeł zimnej wody. – Nigdy nie wybaczę ci tego, co nam zrobiłeś – powiedziała. – Ale chociaż ty w stosunku do nas uczciwy nigdy nie byłeś, to ja mam zamiar zachować się w porządku. Dlatego chcę ci powiedzieć, że mam zamiar iść na studia. I w związku z tym mam nadzieję, że nadal będziesz płacił na mnie alimenty. Są mi potrzebne pieniądze – wyjeżdżam do innego miasta i muszę mieć chociaż na czynsz. Zapisałam ci swój numer konta, żebyś pieniądze przelewał bezpośrednio do mnie. – A może jednak pozwolisz, że wytłumaczę ci tamtą sytuację? – zapytałem rozgoryczony. – Nie chciałaś ze mną rozmawiać, nie dałaś mi nigdy szansy, żebym się obronił. Skoro chcesz być uczciwa, to bądź do końca. – Tato, nie interesuje mnie twoje tłumaczenie – powiedziała. – Rozbiłeś naszą rodzinę, skrzywdziłeś mnie. A ja tylko chcę ci powiedzieć, żebyś płacił alimenty, bo inaczej wystąpię o nie do sądu. Nawet nie byłem na nią zły. Wiem, że to wpływ Marioli. Ale było mi przykro. Ola przez całe studia się do mnie nie odzywała. Nie wiedziałem, jak jej idzie, ba, nawet nie wiedziałem, jaki kierunek wybrała. Próbowałem porozmawiać na ten temat z Mariolą, ale to była porażka. – Zostawiłeś ją, więc się nie dziw, że teraz ona zostawiła ciebie – powiedziała z satysfakcją, gdy do niej zadzwoniłem. Całe szczęście, że Ola czasem, rzadko bo rzadko, ale jednak, odzywała się do moich rodziców. To oni mi powiedzieli, że Ola studiuje chemię, że ma chłopaka. Córka zadzwoniła do mnie tylko raz. Powiedzieć mi, że skończyła studia i że mój obowiązek alimentacyjny wygasł. – Naprawdę nie chcesz się ze mną spotkać? – A po co? Powiedziałam ci już, że nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś. Nie chcę utrzymywać z tobą kontaktu. Wywiązałeś się ze swojego obowiązku i na tym koniec. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo cierpiałem.. No, bo czy ja rzeczywiście postąpiłem podle i egoistycznie? Przecież córkę zawsze kochałem. I kocham! Nie zaprosiła mnie na ślub. Obecni byli na nim moi rodzice – o nich pamiętała. Nie widziałem też swojego wnuka, a potem wnuczki – oglądałem tylko zdjęcia, a łzy cisnęły mi się do oczu. „Jestem dziadkiem, a moje wnuki pewnie nawet nie wiedzą, że istnieję!” – czułem ogromny żal. Spróbowałem jeszcze raz nawiązać kontakt z córką. Nic to nie dało. Usłyszałem, że nie pozwoli, żebym kiedyś skrzywdził jej dzieci, tak jak ją skrzywdziłem. W końcu dałem sobie spokój. Co prawda, nigdy nie wytłumaczyłem sobie, że już nie mam córki, ale zrozumiałem, że jej nie odzyskam. Poza tym w tamtym czasie zacząłem chorować. Najpierw nadciśnienie, potem cukrzyca… Lekarze powiedzieli, że muszę zmienić tryb życia. A to także oznaczało, że muszę zacząć myśleć o sobie i zająć się głównie leczeniem. A już na pewno nie mogłem się denerwować! I wtedy los się do mnie uśmiechnął. Dostałem spadek po wujku. Spory. Mogłem przejść na rentę – co zalecali lekarze – zająć się swoim zdrowiem bez obaw o to, z czego będę żył. Odziedziczyłem kilka warsztatów samochodowych. Sprzedałem je, a pieniądze włożyłem na lokatę. Zmieniłem mieszkanie na większe i w jednym pokoju wstawiłem sprzęt do rehabilitacji i łóżko do masażu. Dzięki temu nie musiałem wystawać w kolejkach do specjalistów – umawiałem się prywatnie, we własnym mieszkaniu. Przynajmniej dwa razy w roku jeździłem też do sanatorium. I podczas jednego z takich wyjazdów poznałem Kasię. Była kuracjuszką, tak jak ja. Młodsza ode mnie o 15 lat. Samotnie wychowywała dwójkę dzieci. Jedno było już dorosłe. Drugie też, ale chorowało na zespół Downa, więc wiadomo było, że zawsze będzie musiała się nim opiekować. Ten wyjazd do sanatorium był jej pierwszym wyjazdem od wielu lat. – Córka mi go zafundowała – opowiadała mi z uśmiechem. – I na te trzy tygodnie zamieszkała z Pawełkiem. Bo tak, to przecież ja go zostawić samego nie mogę. A pojechać z nim też trudno… Okazało się, że Kasia mieszka w tym samym mieście co ja, więc umówiliśmy się na spotkanie po powrocie z turnusu. Po raz pierwszy w życiu poczułem do kobiety coś więcej niż tylko pociąg fizyczny. I bardzo się bałem, co Kasia o mnie myśli. W końcu, byłem starszy i schorowany. Ale ponieważ lubię jasne sytuacje, więc ją o to po prostu zapytałem. – Myślisz, że moglibyśmy ułożyć sobie życie razem? – Zastanawiałam się nad tym – odpowiedziała, a mnie aż zamurowało. Była taka bezpośrednia. – Dobrze mi z tobą. Ale nie zapominaj, że mam chorego syna. On zawsze będzie mieszkał ze mną. – Wiem – wzruszyłem ramionami. – Poznałem przecież Pawła. I wydaje mi się, że potrafię mieszkać z osobą chorą na zespół Downa. Co prawda, nie mam w tym żadnego doświadczenia, ale przecież jesteś ty. – To znaczy, że myślisz o wspólnym mieszkaniu? – spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. – No, a jak? – zapytałem zdziwiony. – Wspólne życie to i wspólne mieszkanie. Wiesz… Z tobą to i ślub bym wziął – dodałem, zaskakując samego siebie. Ale Kasi na ślubie nie zależało. Za to na wspólnym mieszkaniu – tak. – Ale musiałbyś się wprowadzić do nas – powiedziała. – Nie chcę zmieniać Pawłowi życia. – A nie przeszkadza ci, że jestem tak dużo starszy od ciebie? I schorowany? – Ja też nie jestem najmłodsza, a życie mnie zniszczyło – uśmiechnęła się do mnie smutno. – Kocham cię nie za wiek, tylko za to, jaki jesteś. No i przeprowadziłem się do Kasi Za jej radą, wynająłem swoje mieszkanie. – Zawsze to parę groszy więcej – tłumaczyła. A ja przytakiwałem. Nie mówiłem jej o spadku, o lokacie. I tak sobie pomyślałem, że na razie zachowam to w tajemnicy. Pieniądze mogą wiele zepsuć, a nam było ze sobą dobrze. Wreszcie byłem szczęśliwy. Dopiero teraz zrozumiałem, jaki do tej pory byłem samotny. I jak bardzo brakowało miłości w moim życiu. Niestety, kilka lat temu znowu poważnie zachorowałem. Tym razem to był rak, który wiadomo – potrafi być okrutny. Lekarze robili, co mogli, ja dzielnie walczyłem, a Kasia mnie wspierała. Ale kilka miesięcy temu okazało się, że pojawiły się przerzuty. Wiedziałem, co to oznacza. Kasia też. Najpierw płakaliśmy. Ona krzyczała, dlaczego nas to musiało spotkać. Dlaczego, gdy wreszcie się poznaliśmy i jak rozbitkowie przytuliliśmy do siebie, to mnie dopadło raczysko. Ale potem przyszło opamiętanie. Postanowiliśmy wykorzystywać każdą chwilę razem, nie mówić o chorobie, tylko cieszyć się tym życiem, które nam pozostało. A ja postanowiłem uporządkować swoje sprawy. Po pierwsze spisałem testament. Wszystko, co mam, zapisałem Kasi i jej dzieciom. Wydziedziczyłem Olę i swoje wnuki. Co prawda, miałem wyrzuty sumienia, ale w końcu doszedłem do wniosku, że muszę zadbać o tych, którzy mnie kochają, a nie o tych, którzy mnie odtrącili. Kasi nic nie powiedziałem. Po pierwsze, ustaliliśmy, że o chorobie i śmierci nie będziemy rozmawiać. A po drugie, nie chciałem, żeby teraz o tym myślała. No i obawiałem się, że nie przyjmie tego daru. Będzie uważała, że jej się nie należy, że mam swoją biologiczną córkę. A ja decyzji już nie zmienię! Moja eks wychowała córkę na potwora! Kilka dni temu znowu wylądowałem w szpitalu. Kolejna chemia, kolejne badania. I nagle odwiedziła mnie… Ola! Nie wiem, w jaki sposób dowiedziała się o mojej chorobie, o spadku i o testamencie. Pewnie wygadała się moja ciotka, siostra mamy. Moi rodzice już nie żyją, z siostrą mamy moja córka nadal utrzymywała sporadyczny kontakt. Ciotka, co prawda, miała nikomu nic nie mówić, ale to starsza osoba, mogła zapomnieć. Tak więc Ola pewnego dnia zjawiła się przy moim szpitalnym łóżku. – Córciu, co tu robisz? – zapytałem zaskoczony na jej widok. Myślałem, że się opamiętała, że chce się ze mną pogodzić. – Nie wiedziałam, że jesteś aż tak chory – powiedziała, patrząc na kroplówki. – A jak miałaś wiedzieć? – nie mogłem się powstrzymać. – Przecież nie utrzymujesz ze mną kontaktu. Dobrze, że zdążyłaś, bo wiele czasu już mi nie zostało. – Przyszłam, bo słyszałam, że wszystko zapisałeś obcym – powiedziała bezlitośnie. A mnie aż zabrakło tchu. – Słucham? O czym ty mówisz? – O testamencie – odparła. Nawet nie usiadła, stała przy łóżku, patrząc na mnie z góry. – Wiem, że wszystko zapisałeś jakiejś swojej nowej kobiecie. – I tylko po to przyszłaś? – zapytałem, unosząc się lekko na łokciach. – Nie interesujesz się mną, moją chorobą, tym, że umieram? Myślisz tylko o pieniądzach? – Prawie cię nie znam – stwierdziła. – Bo nie chciałaś mnie znać – podniosłem głos. – Ja szukałem z tobą kontaktu, to ty wyparłaś się ojca! – Który mnie porzucił dla jakiejś baby – Ola też zaczęła krzyczeć. – Wolałeś ją niż mnie! – Nieprawda – opadłem na poduszkę. – Nigdy cię nie porzuciłem. Odszedłem od mamy, bo się nie kochaliśmy i nie tworzyliśmy prawdziwej rodziny. A ja się dusiłem w tym związku, miałem już dość obłudy i oszukiwania. W moim mniemaniu postąpiłem uczciwie. – Uczciwie? – prychnęła. – Poleciałeś za pierwszą lepszą. – Mama też nie jest bez winy – powiedziałem zniechęcony. Nagle poczułem, że mam tego dość. Że już mi nie zależy na kontakcie z Olą. – Idź już. – A co z testamentem? – zapytała, a ja z trudem powstrzymałem łzy. – Jest gotowy i go nie zmienię. – Naprawdę chcesz zapisać wszystko obcej osobie? – Nie jest obca. Była przy mnie, kiedy moja prawdziwa rodzina się ode mnie odwróciła. Pokochała mnie takim, jaki jestem. To ją znam bardziej niż ciebie. I to nie z mojej winy! – Z twojej. Porzuciłeś nas. – Nie. Rozwiodłem się z twoją mamą. Tysiące małżeństw się rozchodzi i potem nadal utrzymują ze sobą kontakt. Twoja mama tego nie umiała. Nastawiła cię przeciwko mnie. Nie mam do ciebie pretensji, bo to nie twoja wina. Ale faktem jest, że od dawna nie jesteś przy mnie. Nigdy nie byłaś. A Kaśka jest mi bliska. – Kaśka? Poleciała pewnie na twój majątek – Ola była bezlitosna. – Ona nic nie wie o moim majątku. Ani o testamencie. Jest przekonana, że jestem biedny, że utrzymuję się tylko z renty i wynajmu mieszkania. Nie ma pojęcia o niczym. I w przeciwieństwie do ciebie, nie przyszła do mnie, umierającego, żeby w ostatnich chwilach mojego życia wyszarpywać mi pieniądze z gardła. Idź już. Nie zmienię zdania. Testament zapisuje się najbliższym osobom. I ja tak zrobiłem. – Obalę go – Ola była aż purpurowa ze złości. – To ja mam prawo… – Nie masz! – uniosłem się znowu. – I nie obalisz. Zrobiłem wszystko, żeby testament był prawomocny. A jak będziesz mi grozić, to zrobię darowiznę. Poszła wreszcie, a ja pomyślałem, że jednak nie znam swojej córki. Że Mariola wychowała ją na potwora. – Cześć – usłyszałem nagle obok siebie głos Kasi i poczułem, jak emocje opadają. Działała na mnie kojąco. – Wybiegała stąd jakaś kobieta. Kto to był? Powiedziałem pierwsze, co mi przyszło do głowy. – Nikt. Pomyliła się. W każdym razie nie przyszła do mnie. I chyba się nie pomyliłem? Czytaj także:„Matka wysłała mnie na studia, a potem załatwiła mi pracę w bankowości. Tylko że ja chciałam mieszkać na wsi...”„Rodzice zawsze zachowywali się jak nieodpowiedzialne dzieci. Wiedzieli, że będę na każde zawołanie, żeby ich uratować"„Moja siostra to łasa na rodzinne pieniądze pijawka. Wysysa z mamy każdy grosz, podczas gdy ja nie dostaję niczego" fot. Adobe Stock, Miguel Byłam silna. Za siebie i za córkę. Zaciskałam zęby, gdy wyła pod moimi drzwiami, ale jej nie wpuściłam. Miałam nadzieję, że ją uratuję. Uważam, że świat napędza niesprawiedliwość. Jednym wiedzie się dobrze, innym źle, i nie ma na to żadnej reguły. Nie możesz powiedzieć – będę robił tak i tak, będę myślał tak i tak, i to zapewni mi spokój duszy oraz bezpieczeństwo materialne. Nie – recepta na zadowolenie, która sprawdziła się u jednego, u innego nie działa. Coś, co doprowadziło do zguby jedną osobę, inną wynosi na szczyt. – Nie może pani nieustająco wybaczać swojej córce – powiedział mi profesor T., który ma wielkie osiągnięcia w wyciąganiu ludzi z uzależnień. – Ona może przyrzekać, że już więcej nie weźmie, i nawet będzie tego chciała, ale narkotyk jest od niej silniejszy. Doskonale o tym wiem. Maja zaczęła brać w trzeciej klasie liceum. Zaczęła od dopalaczy, potem amfetamina, kokaina. Dowiedziałam się o tym przed maturą, gdy przyłapałam ją na podkręcaniu się amfą. Nie mogłam uwierzyć, że moja grzeczna dziewczynka bierze. Przecież miała być pisarką, dziennikarką, gwiazdą telewizji – Ty i te twoje rojenia! – krzyczała mi wtedy w twarz. – Nigdy nie spytałaś, kim ja chcę być, jakie mam marzenia, co chcę zrobić ze swoim życiem. Mam wrażenie, że wtedy wcale nie wsłuchiwałam się w jej słowa. No bo co może wiedzieć o życiu niespełna dziewiętnastoletnia dziewczyna, prawda? To rodzice wiedzą, jak ustawić dziecku życie. Dla mnie najważniejsze było co innego – skąd wzięła pieniądze na narkotyki. – Skąd? – Maja zmrużyła oczy. – Dawałam dupy. Stąd. Nie uwierzyłam. Nie chciałam uwierzyć. Bo to by znaczyło, że mój mąż miał rację. – Widzisz tylko to, co chcesz widzieć. To dotyczy mnie, Majki i całego świata. Nie chcesz widzieć prawdy, bo to by znaczyło, że życie przestanie być wygodne, a ty zaczniesz się martwić. A przecież ty nie lubisz się martwić. To prawda. Nie lubiłam się martwić Zamykałam więc oczy na każdą niewygodną prawdę. Na to, że mąż ma problemy z sercem i nie wolno mu pracować ponad siły. Na to, że moja córka jest narkomanką… Ale pewnego dnia nie było już możliwe, bym zamiatała problemy pod dywan. Mąż zmarł na serce, a córka nie zdała matury. Pobudka była bolesna. Zrozumiałam, że wreszcie czas stać się taką matką, jaką myślałam, że jestem. Zaczęłam nawiązywać kontakt ze swoją córką. Nie było łatwo. Była nieufna, wrogo nastawiona, nie mogła uwierzyć, że się zmieniłam. A ja tak bardzo chciałam ją przekonać, że to prawda, że stałam się najbardziej rozumiejącą matką wszechświata. Myślę, że prowadziło mnie także poczucie winy. Uznałam, że to ja wepchnęłam Maję w objęcia nałogu – moje wymagania, moja ślepota, i w gruncie rzeczy moja obojętność. I pogarda. Uważałam, że ja wiem najlepiej, i nikt nie ma prawa do własnego zdania. To właśnie jest pogarda. Przez kilka kolejnych lat próbowałam udowodnić Mai, że moja miłość jest szczera. I tak jak kiedyś nie pozwalałam jej na nic – teraz pozwalałam na wszystko. Tłumaczyłam jej każde zachowanie. Płaciłam krocie za kolejne odwyki – i tylko płakałam razem z nią, gdy znów wpadała w ciąg. – Kochanie – błagałam. – Przestań. Masz 22 lata, przed sobą całe życie, mnóstwo szans. – Obiecuję – mówiła. – To ostatni raz. Pozwól mi ostatni raz… Maja staczała się, a ja byłam bezradna. I wtedy dowiedziałam się o profesorze T., który już wielu młodych narkomanów wyciągnął z uzależnienia. Prawdziwy cudotwórca. To właśnie on powiedział, że muszę postawić tamę. – Dopóki ona będzie wiedziała, że ma dokąd pójść, że jest miejsce, gdzie zawsze ją odratują, zrozumieją, wybaczą, nigdy tak naprawdę nie odstawi narkotyków – powiedział. – W pewnym momencie trzeba powiedzieć dosyć i zatrzasnąć przed nią drzwi. – Ale to moja córka… – patrzyłam na niego wstrząśnięta. – To przeze mnie! – Proszę pani, dziś ważne jest tylko to, kto jest winien, że wciąż bierze. Dał mi książkę do przeczytania. Tam były historie rodzin, które walczyły z nałogami swoich bliskich – narkomanią, alkoholizmem, hazardem i innymi. Wynikało z nich jasno, że współczucie i pomoc uzależnionym, którzy tak naprawdę nie chcą rzucić nałogu, tylko pogarszały sprawę. Oni czuli się usprawiedliwieni. Natomiast przecięcie wszelkich więzów i pozostawienie nałogowców samym sobie wywoływało w końcu wstrząs, który sprawiał, że wreszcie chcieli coś ze sobą zrobić. Profesor T. skontaktował mnie nawet z kobietą, Katarzyną, która przeszła to samo, co ja. Spotkaliśmy się w kawiarni – ja, ona i jej trzydziestoletni syn, Tadek, od siedmiu lat czysty. – Musi pani to zrobić – powiedziała Katarzyna z mocą i spojrzała z dumą na syna. – Walczyłam trzy lata, kiedy wreszcie wytłumaczono mi, że robię synowi najgorszą krzywdę. Więc zamknęłam drzwi. Bałam się, ale profesor miał rację. Popatrzyłam na Tadeusza. Skinął poważnie głową. – Musi pani zrozumieć, że narkoman jest jak człowiek opętany – powiedział cicho. – Siedzi w nim demon, który mówi mu, co ma robić, i co myśleć. A to sprowadza się do jednego – wziąć kolejną działkę. Jeśli tego nie zrobisz, on cię karze – bólem, nieustannym głodem ciała i duszy. I naprawdę potrzeba ogromnego wysiłku woli, by go pokonać. I proszę mi wierzyć, wizja sukcesów, spokoju, szczęścia i normalności nie jest dla uzależnionego wystarczająco wysoką nagrodą, by obudziła się w nim wola. To może być miłość lub strach. Mnie obudził strach. Gdy cała rodzina się ode mnie odwróciła, nie miałem gdzie spać, co jeść. Nie powiem pani, co robiłem, żeby zdobyć kolejne dawki – w oczach młodego mężczyzny przesunął się cień. – Nie jestem z tego dumny – dodał po chwili. – Ale pewnego dnia, wiele miesięcy po tym, jak stałem pod zamkniętymi drzwiami domu rodziców i błagałem, żądałem, żeby mnie wpuścili, a oni milczeli, dotarło do mnie, co robię. Mieszkałem już wtedy w ruderze, z innymi takimi jak ja, spałem w barłogu. Obudziłem się, a moją pierwszą myślą było, że muszę poszukać kogoś, kto da mi kokę. I wtedy zobaczyłem, że jeden z tych, co ze mną mieszkał, umarł. Patrzyłem na jego otwarte oczy, usta, dostrzegłem jego wynędzniałe ciało. Rozejrzałem się wokół, i nagle dopadł mnie strach – że jeśli czegoś ze sobą nie zrobię, umrę jak on, sam, bez pomocy. W wieku 24 lat. Strach był tak wielki, że wystarczył, by pokonać wolę demona. Zgłosiłem się na odwyk. – Wrócił do domu dopiero trzy miesiące później – powiedziała jego matka. – Gdy był czysty. Patrzyłam na mężczyznę i wiedziałam, że muszę zrobić to samo. Więc gdy Maja po raz kolejny złamała słowo i przyszła na głodzie, by się wykąpać, zjeść i dostać pieniądze na kolejną działkę, nie wpuściłam jej do domu. Powiedziałam, że przyjmę ją, jak przyjdzie czysta, po odwyku. Takie jest życie? Co to za gadanie?! Zmieniła się w furię. – To wszystko twoja wina! – wrzeszczała. – Ty mnie do tego pchałaś, a teraz umywasz ręce? Nienawidzę cię! Och, wyzywała mnie od najgorszych, używała słów, których nigdy wcześniej nie słyszałam – plugawych. Ale musiałam być silna. Stałam oparta plecami o drzwi wejściowe i płakałam z pięścią wciśniętą w usta. Modliłam się do wszystkich bóstw tego świata, by to się udało. Nie otworzyłam wtedy drzwi, jak i nie otworzyłam kilka następnych razy, gdy się dobijała. Nie odbierałam telefonów. Gdy, wynędzniała, stanęła pod moją pracą, ominęłam ją, jakbym jej nie znała, choć moje serce krwawiło. Nie mogłam jeść, spać, schudłam w trzy miesiące 10 kilo, postarzałam się o dekadę. Ale profesor T., do którego chodziłam co tydzień, utrzymywał mnie w tej decyzji. – Musi być pani silna, za siebie i za córkę – mówił. Byłam silna. Prawie rok. Aż pewnego dnia siedziałam przy kolacji, za oknem trzaskał mróz, księżyc w pełni stał wysoko na bezchmurnym niebie. Patrzyłam w okno, jedzenie leżało nietknięte na talerzu. I nagle po prostu wstałam i poszłam szukać córki. Nie byłam w stanie zrobić niczego innego. Szukałam jej dwa dni – nie wracając do domu, nie śpiąc Chodziłam po melinach, pytałam, płaciłam. I w końcu ktoś wskazał mi miejsce, gdzie mogła być. Jakiś squat na granicy miasta. Zdążyłam w ostatniej chwili – leżała w barłogu, półnaga, brudna, wymarznięta, umierająca z przedawkowania. Obok niej spał brudny facet z opuszczonymi spodniami. Nawet nie chciałam myśleć, co to znaczy. Tylko to mogło mnie uratować przed załamaniem. Karetka zawiozła Maję do szpitala, lekarze zaczęli ją ratować… ale było za późno. Moja córka zmarła. Gdybym jej nie odszukała, nawet bym nie wiedziała, co się z nią stało! Profesor T. powiedział tylko: – Cóż, zdarza się i tak. Najwyraźniej nie miała w sobie woli. – Ale tego pan w swojej książce nie napisał – krzyczałam. – Nie powiedział pan słowa o tym, jak rozpoznać, komu może się udać, a komu nie. – Tego nikt nie wie – odparł. – Takie jest życie. Ale pani spróbowała… – Bzdury – płakałam. – Gdybym jej nie odrzuciła, wciąż by żyła. Zaopiekowałabym się nią. Miałaby dokąd wrócić, żyłaby jak człowiek, nie jak zwierzę! I może pewnego dnia coś by się wydarzyło, mężczyzna, dziecko, Bóg… Dlaczego innym się udało, a jej nie? Dlaczego mnie się nie udało? Milczał. Cóż mógł powiedzieć. Że świat jest niesprawiedliwy i nikt nie wie, jakie działanie gwarantuje korzystny skutek? To już sama wiem. Czytaj także: „Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"

rodzina się ode mnie odwróciła